No właśnie. Dość ciekawy temat do poruszenia. Gdy zbliża się jakieś ważne "końskie wydarzenie", w którym mamy brać udział, na przykład zawody, lub jakiś pokaz, bywamy w stajni kilka razy w tygodniu, zazwyczaj dość długo. Tylko jak pogodzić to z codziennymi obowiązkami?
Jakiś czas temu byłam w takiej sytuacji. Razem z Luśką przyjechałyśmy na jazdę, jak w każdą sobotę, z tym, że cztery godziny wcześniej. Czasem tak robimy, gdy mamy czas, pomagamy wtedy siodłać, czyścić, karmić konie itp. Lubimy spędzać czas w naszej stadninie. Panuje tam świetna atmosfera Jak nie mamy nic specjalnego do zrobienia, to po prostu siadamy sobie w stajni, na sianie i gadamy. Ale nie odchodźmy od tematu... poszłyśmy na ujeżdżalnię, spytać czy mamy osiodłać jakieś konie. I dowiedziałyśmy się, że... zostałyśmy wybrane do pokazu kadryla w mikołajki! Byłyśmy przeszczęśliwe! Tylko jedno ale. treningi trzy razy w tygodniu plus nasze sobotnie jazdy. Wszystko ok, ale trzeba było przekonać rodziców. Nasza instruktorka, pani Kasia, stwierdziła, że powinnyśmy spisać kontrakt.
Pobiegłyśmy napoić konie. Zrobiłyśmy to w ekspresowym tempie, po czym pognałyśmy do kuchni, aby wymyślać kontrakt. Zaczęłyśmy od spisanie rzeczy do których jesteśmy w stanie się zobowiązać. Dezaktywacja konta na facebooku, oddanie komputerów na trzy tygodnie (tyle miało trwać przygotowanie do pokazu), nauka minimum dwie godziny dziennie i poprawa ocen (ja z chemii, a Lusia z angielskiego). Później wszystko dokładnie opisałyśmy w dość oficjalnym stylu.
Później trzeba było opracować plan działania. Moją mamą miał zająć się pan Bartek, a mamą Lusi pani Kasia. Kontrakt leżał gotowy na stole, a my pobiegłyśmy siodłać konie. Miałyśmy mieć jazdę z panią Kasią. Moja mama miała mieć w tym samym czasie lonżę. Z panem Bartkiem, żeby mógł ją przekonać.
Jeździło nam się świetnie, jak zawsze, trochę poskakałyśmy, ale byłyśmy dość zestresowane. Cały czas męczyło nas jedno pytanie: czy rodzice się zgodzą? Miałyśmy nadzieję, że tak. Mniej więcej w połowie jazdy przyszedł pan Bartek. Czyli moja mama musiała już skończyć lonżę. Decyzja już zapadła. Chciałam wiedzieć, ale bałam się odpowiedzi. Spojrzałam wyczekująco na pana Bartka. -Zgodziła się. -odpowiedział z uśmiechem. Byłam przeszczęśliwa. Tylko nie wiedziałyśmy jeszcze, czy mama Lusi się zgodzi...Zadzwonił telefon pani Kasi. Z Lusią nerwowo spojrzałyśmy na siebie. To musiała być ona. Podjechałysmy do siebie, złapałyśmy się za ręce i zaczęłyśmy stępować. Pani Kasia rozmawiała dość długo, co nieco nas zmartwiło. Jednak gdy w końcu skończyła i poinformowała nas, że obie będziemy w pokazie, przytuliłyśmy się, zeskoczyłyśmy z koni i zaczęłyśmy biegać z nimi dookoła ujeżdżalni i przytulać panią Kasię. gdy odprowadzałyśmy konie i natknełysmy się na pana Bartka, też go przytuliłyśmy i zaczęłyśmy mu dziękować.
Udało się przekonać rodziców - pierwszy krok do sukcesu. Perspektywa jeżdżenia cztery razy w tygodniu była bardzo motywująca. Gdy tylko wróciłyśmy ze stadniny, zjadłyśmy razem obiad, Lusia spakowała swoje rzeczy (nocowała u mnie tego dnia), pomogła mi sprzątnąć i poszła do domu (mieszkamy mniej więcej dwie minuty drogi od siebie), ja zabrałam sie do nauki. Musiałam odrobić lekcje na cały tydzień i nauczyć się tego wszystkiego. Łatwo nie było. Jestem w drugiej klasie gimnazjum - 16 przedmiotów podlegających ocenie. W następnym tygodniu czekały mnie trzy duże sprawdziany, musiałam napisać chyba z trzy wypracowania, no i przygotować się na całe mnóstwo kartkówek. Nie odchodziłam od biurka przez kilka godzin. Przestałam się uczyć, dopiero gdy zrobiło się ciemno.
Następnego dnia przed południem miałam jazdę, a całą resztę dnia poświęciłam na sprzątanie pokoju. głównie układanie ubrań, książek itp. Żeby było mi łatwiej szybko się zorganizować, nie tracić czasu na szukanie rozmaitych przedmiotów.
W poniedziałek, gdy poszłam do szkoły usiłowałam słuchać na lekcjach, żeby nauczyć się jak najwięcej i nie męczyć się z tym w domu. Bardzo skuteczny sposób, polecam wszystkim. Na godzinie wychowawczej odrobiłam zadanie z matematyki, bo nie działo się nic ciekawego, ani ważnego, a nie chciałam marnować czasu. Gdy zadzwonił oznaczający koniec ostatniej lekcji, popędziłam do szatni po swoje ubrania i zamiast włuczyć się po sklepach, od razu skierowałam się do domu. Zazwyczaj powrót ze szkoły zajmował mi ponad pół godziny, tego dnia udało mi się wrócić w 15 minut. Szybko zjadłam obiad i zamiast oglądać kolejny głupawy odcinek trudnych spraw, lub czegoś w tym guście zabrałam się za naukę. Po dwóch godzinach przebrałam się w rzeczy do jazdy konnej i pojechałam na trening.
A więc podsumujmy: co należy robić, aby wyrobić się z tymi wszystkimi treningami, szkołą i nauką?
- niekorzystanie z komputera, a przynajmniej ograniczenie ilości czasu spędzonego w internecie; zabiera to mnóstwo czasu
- zrezygnowanie z oglądanie bezsensownych seriali
- utrzymywanie porządku w pokoju (uwierzcie, pomaga to zaoszczędzić mnóstwo czasu)
- nauka w weekendy - przykre, ale konieczne, jeśli chcemy się wyrobić :c
- nie odkładanie niczego na później
- planowanie poszczególnych dni - może warto zainwestować w kalendarz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz