środa, 12 listopada 2014

Hubertus - We are the champions!

Hubertus... hubertus na Natanie.
Jedno z moich marzeń związanych z tym koniem. Zapisałam to sobie na liście rzeczy do zrealizowania w tym roku, mimo to, że wydawało się to niemożliwe. Jednak cały czas miałam nadzieję, że jednak się uda.

W sumie jakoś we wrześniu usłyszałam, że na nim nie pojadę, ze względów bezpieczeństwa. Pani Kasia powiedziała mi wtedy, że teoretycznie co roku podejmują decyzję, czy Natan weźmie udział w gonitwie, ale od kilku lat decyzja brzmi "nie".

Trochę się wtedy podłamałam. Z żadnym koniem nigdy nie byłam tak związana, a nie mogłam z nim jechać hubertusa... Zastanawiałam się nad Burym, wiedziałam, że on świetnie się do tego nadaje, ale... ja chciałam Natana.

Ale jakiś tydzień lub dwa przez zawodami kwalifikacyjnymi do gonitwy, zaczęłam temat przy panu Bartku. No dobra, bądźmy szczerzy - nie zaczęłam tego tematu, tylko zaczęłam go dręczyć, błagać, męczyć pytaniami i bez przerwy gadać o tym jednym. No i mocno się zdziwiłam, bo całkiem szybko się zgodził. Chyba wierzył, że dam sobie radę z Natanem.

Wtedy byłam naprawdę przeszczęśliwa!

Pod koniec września były zawody. Miałam walczyć o Natana z Kubą, ale w ostatniej chwili się wycofał. W sumie byłam zadowolona, bo miałam już gwarantowane miejsce w hubertusie. A w zawodach zajęłam trzecie miejsce.

Trzy tygodnie później nadszedł ten dzień - hubertus.

Mocno zestresowana, przyjechałam do stajni z moim przyjacielem. Wzięliśmy wszystko co potrzebne z siodlarni, zanieśliśmy pod stajnię, a ja wyprowadziłam Natana. Był dość nerwowy. Wiktor go czyścił, a ja zabrałam się za zaplatanie grzywy. Robiłam to pierwszy raz w życiu i zdecydowałam się na siateczkę. Nie wyszło idealnie, ale jestem całkiem zadowolona. Kiedy po jakiejś godzinie koń był w końcu czysty i założyłam mu siodło, okazało się... że nie ma popręgu. Dość dużo czasu zajęło mi znalezienie odpowiedniego, ale w końcu udało się jakiś dopasować.

Kiedy wszystkie konie były gotowe, pojechaliśmy w teren. Na początku było w miarę spokojnie, ale potem Natanowi zaczęło odbijać i co jakiś czas ruszał dzikim galopem, waląc przy tym barany. Ale wszystko wysiedziałam :-) Jednak mocno się zestresowałam, nawet zastanawiałam się, czy nie wycofać się z gonitwy, ale się nie poddałam.

Wyjechałam na pole, dojechały konie, które nie były w terenie, pan Antek krótko nas przedstawił.

wie, że o nim mówią ;)

No i co tu dużo mówić, koń się trochę szarpał, baranów specjalnie nie strzelał. I bardzo pozytywnie mnie zaskoczył swoim spokojem. W pewnym momencie mieliśmy kawałek odjechać, żeby lis (Luśka) mógł uciec i jak potem ruszyliśmy, to niektóre konie pędziły przed siebie, płoszyły się i wgl. Bałam się, że poleci za nimi, ale on spokojnie zakłusował i cały czas utrzymywał dobre, stałe tempo. No i kiedy znaleźliśmy się doostatecznie blisko... złapałam lisa, zanim Luśka zdążyła się zorientować :) W sumie to wszystkim tak strasznie zależało, mega wyciągali ten kłus, ciągle byli koło Luśki, konie się denerwowały, a ja chciałam podejść do tego na spokojnie. No i udało się! :)




Naprawdę, strasznie się cieszę! Nie nastawiałam się jakoś specjalnie na zwycięstwo, ale bardzo chciałam wygrać. Ale jak widać Natek miał inne plany :P





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz