Martwiliśmy się, co będzie z pogodą, bo w środę padało, jednak wszystko zdążyło wyschnąć. Musiało być sucho, żeby konie się nie ślizgały. Z Lusią byłyśmy w stajni jeszcze przed ósmą. Ja oczywiście od razu pobiegłam do Natana. Niestety nie mogłam na nim jechać, po podobno ostatnio był bardzo żywy w terenie i brykał. Ale mogłam jechać na Sorai. To mój drugi ulubiony koń, więc w sumie byłam zadowolona. Wyczyściłam ją, osiodłałam i pomogłam przy innych koniach.
Wyjechaliśmy około dziewiątej. Pogoda była idealna. Ciepło, nie padało... Jechaliśmy przez lasy, łąki, pola... Było cudownie. To był mój pierwszy teren od trzech miesięcy. No i pierwszy rajd w życiu. Piękne widoki i jazda konna - idealne połączenie. Stępowaliśmy, kłusowaliśmy, galopowaliśmy, może parę razy zacwałowaliśmy. Konie spłoszyły się kilka razy, ale nikt nie spadł. Przez sześć godzin mieliśmy tylko jeden postój. Pod koniec, jak byliśmy już dość blisko stajni, to nogi tak mnie bolały, że ledwo byłam w stanie anglezować :) I w sumie byłam bardzo pozytywnie zaskoczona Sorayą. Nie wiem czy pod innymi jeźdźcami też, ale pode mną nigdy jakoś specjalnie nie chciała skakać. A w lesie, kiedy jechałyśmy pełnym galopem, nagle zauważyłam przewrócone drzewo. Nie zdążyłam się jeszcze zastanowić, jak mam je ominąć, a Soraya wzbiła się w górę i szybko wylądowałyśmy po drugiej stronie. Było wspaniale =D
Kiedy wróciliśmy do stadniny, byłam wykończona. Gdy zsiadłam z konia, ledwo byłam w stanie ustać na nogach. Rozsiodłałam Sorayę i poszłam z dziewczynami do siodlarni. Siedziałyśmy na kanapie i gadałyśmy. Byłyśmy wykończone. Później poszłyśmy do kuchni się trochę ogarnąć i zeszłyśmy na dół. Usiadłyśmy koło grilla, niedaleko ujeżdżalni. Ktoś miał lonżę na Natanie. Normalnie bym podeszła i się przyjrzała, ale nie miałam siły. Siedziałyśmy sobie na trawie i z daleka przyglądałyśmy się jeździe. Nagle Lusia trąciła mnie z ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam Martę, panią Kasię i pana Bartka z tortem. Byłam w szoku. Wszyscy zaczęli mi śpiewać sto lat, a potem złożyli życzenia. Z trudem pokroiłam tort (plastikowym nożem) i go zjedliśmy. Było mi tak strasznie miło :)
Jakiś czas później poszłyśmy z Lusią sprzątać siodlarnię, bo następnego dnia miał ktoś przyjechać, nie pamiętam dokładnie kto. A pani Kasia i tak miała mnóstwo roboty, więc postanowiłyśmy się do czegoś przydać. Poukładałyśmy siodła, ogłowia, czapraki, kaski, pozamiatałyśmy, pościerałyśmy kurze i zrobiłyśmy jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Zajęło nam to dość dużo czasu, ale chyba nigdy nie widziałyśmy takiej czystej siodlarni. Byłyśmy z siebie bardzo zadowolone. Potem jeszcze posprzątałyśmy w kuchni, pomyłyśmy naczynia itp.
Miałyśmy jeszcze dużo czasu, a nie chciało nam się jeszcze wracał do domu, więc poszłyśmy na ujeżdżalnię. Pani Kasia akurat prowadziła jazdę. Ale to głównie my wydawałyśmy polecenia i wymyślałyśmy różne ćwiczenia itd. Było super :D
Osiodłałyśmy jeszcze jakieś konie, wyczyściłyśmy Mitrę i Natana, i wróciłyśmy do domu około wpół do ósmej :) To były najlepsze urodziny, jakie miałam :)
Haha pamiętam jak na warsztatach w wakacje wymyślaliśmy polecenia xD
OdpowiedzUsuń