Wczoraj z Luśką miałyśmy przyjść właściwie tylko na jazdę i od razu po niej wrócić do domu. Jednak jak się pewnie domyślacie, wcale się tak nie stało :)
Przyjechałyśmy około pół godziny wcześniej, żeby osiodłać konie. Ale okazało się, że Natan i Bury są w terenie i wrócą na naszą jazdę. Więc nie musiałyśmy siodłać.
Poszłyśmy do nowych wałachów, Karina i Pioniera. Jeszcze nie możemy na nich jeździć. Ale może za jakiś miesiąc...?
Zdjęcie z poniedziałku :) |
Pionier wczoraj :D |
Później ja tańczyłam moonwalka w stajni, a Lusia to nagrywała... :)
Piętnaście minut przed naszą jazdą przyszła Amelka z Mają (nie tą naszą) i zaczęłyśmy siodłać Mitrę. Całkiem sprawnie nam to poszło. Wyszłyśmy z Lusią ze stajni, żeby zobaczyć czy nie wróciły jeszcze konie z terenu. Zobaczyłyśmy, że już podjeżdżają. Zauważyłyśmy, że pan Bartek zamiast siedzieć na Natanie idzie obok niego. Szybko do nich podbiegłam, bo myślałam, że Natanowi coś się stało. Ale wszystko było ok, po prostu panu Bartkowi już się nie chciało na nim jechać.
Wzięłyśmy konie i poszłyśmy na ujeżdżalnię. Natan był bardzo grzeczny :) Nie robił żadnych złych rzeczy, nawet jakoś specjalnie nie machał głową. W galopie też był świetny i całkiem szybki, jechaliśmy za Burym, ale Natek nie zwiększał początkowego odstępu.
Po jeździe wypuściłyśmy konie na pastwisko. Zabrałyśmy siodła i poszłyśmy z nimi do siodlarni. Wtedy zerwał się straszny wiatr. Kiedy wyszłyśmy z siodlarni na ziemi było pełno czapraków, które się suszyły. Szybko je pozbierałyśmy i pozanosiłyśmy do siodlarni, żeby nie odleciały gdzieś dalej. No i chciałyśmy pójść do kuchni. W powietrzu latało pełno piasku, który wpadał nam do oczu. Kiedy weszłyśmy do kuchni szybko się napiłyśmy i pobiegłyśmy na dół, korzystając z tego, że piasek chwilowo przestał fruwać. Była tam pani Kasia. Powiedziała nam, żebyśmy sprowadziły konie z pastwiska.
Zbliżała się burza. Popędziłyśmy do góry. Ja pobiegłam do stajni po kantary i uwiązy, a Lusia miała się jeszcze o coś zapytać pani Kasi. Wybiegłam ze stajni, wpadając na Luśkę. Dałam jej jeden z kantarów i uwiąz i pognałyśmy na pastwisko. Musiałyśmy zdążyć przed burzą. Na pastwisku były cztery konie. Ja postanowiłam najpierw wziąć Natana, a Lusia Burego. Szybko do nich podeszłyśmy. Nie próbowali uciekać. Jednak okazało się, że Lusia ma za mały kantar na Burego. Mój też byłby na niego za mały.
Powiedziałam jej, żeby założyła mu uwiąz na szyję i zawołałam do Kuby przechodzącego obok pastwiska, żeby przyniósł nam szybko jak największy kantar. Szybko to zrobił. Biegłyśmy z końmi w kierunku bramki, Natan za mną kłusował mimo to, że odpiął mu się uwiąz (ah te bezpieczne uwiązy...) i praktycznie go nie trzymałam. Wyszłyśmy z pastwiska. Ja odprowadziłam Natka do boksu, Lusia oddała Burego Kubie, żeby zrobił to za nią.
Po chwili już szła z Łasym, ja wtedy biegłam po Bartka. On też nie próbował uciekać, więc wszystko poszło bardzo sprawnie. Odstawiłam go do boksu.
Pozbieraliśmy szczotki, kantary i uwiązy i zanieśliśmy do stajni. Z Lusią byłyśmy bardzo zdziwione, że bez problemu sprowadziłyśmy 4 konie w niecałe 5 minut, albo i mniej. Normalnie, kłóciłybyśmy się, która przynosi kantar, która bierze którego konia, kto odprowadza konie do boksu. Pobiłybyśmy się o kantary... Ale było zupełnie inaczej. Nie wyznaczałyśmy sobie zadań. Ja przyniosłam kantary, wzięłyśmy pierwsze lepsze, wzięłyśmy najpierw nasze ulubione konie, później te, które były najbliżej...
Wygląda na to, że potrafimy działać pod presją czasu.
A najlepsze było to, że burza przeszła bokiem :D