poniedziałek, 30 marca 2015

Treningi do pokazu

Jak wiecie (a jeśli nie, to zajrzyjcie TUTAJ), wiosenny pokaz zbliża się wielkimi krokami :) Postanowiłam napisać ten post, aby tak mniej więcej przybliżyć wam, jak wyglądają nasze treningi, co na nich robimy :)

Program na 12 kwietnia przewiduje pokaz woltyżerki, łucznictwa konnego, tresury konnej, dżygitówki oraz kadrylu. Tym razem Podskalany Team przygotowuje nie tylko kadryl, ale i woltyżerkę.

Zwykle ćwiczymy dwa razy w tygodniu (jednak zwykle tuż przed pokazem nieco zwiększa się liczba treningów). We czwartki zajmujemy się tylko i wyłącznie kadrylem, a w niedziele - woltyżerką.


Zacznijmy może od naszych czwartkowych treningów. Podstawą jest punktualność. Pan Bartek, delikatnie mówiąc, nie lubi gdy się spóźniamy. Trening zaczyna się planowo o 19.00, w stajni musimy być najpóźniej o 18.30, żeby wyczyścić i osiodłać konie. Teoretycznie, gdybyśmy osiodłały je wcześniej, mogłybyśmy iść na ujeżdżalnię i już je występować, ewentualnie przekłusować. Ale taka sytuacja nigdy nie miała miejsca i najprawdopodobniej w najbliższej przyszłości się to nie zmieni :)

Kiedy wszystkie już jesteśmy na dole, w namiocie i siedzimy na koniach, zaczynamy od przejechania całego układu w stępie. Wbrew pozorom, zajmuje to dość dużo czasu, więc zazwyczaj wystarczy nam jeden przejazd, żeby rozstępować konie i przy następnym spokojnie możemy kłusować. Wtedy też zazwyczaj Pan Bartek włącza nam muzykę.
Większość naszego treningu zajmuje właśnie ćwiczenie wszystkich elementów w kłusie. Pod koniec ćwiczymy to, co będziemy robić w galopie i wychodzi nam to coraz lepiej :)
Ostatnie minuty, jak na każdej innej jeździe, mijają na stępowaniu koni, czemu zwykle towarzyszą rozmowy.
(Ok, nie oszukujmy się, tak naprawdę gadamy przez cały trening, kiedy wydaje nam się, że p. Bartek nie patrzy...)

Zaraz po naszym czwartkowym treningu są jeszcze jazdy. Osoby, które po nas jeżdżą mają fajnie, bo nie muszą siodłać koni (prawie wszystkie jadą kadryl). Zawsze każda z nas, próbuje przekonać kogoś do swojego konia (żeby nie musieć go rozsiodływać) :)

Z kadrylowych treningów niestety nie mam żadnych nagrań, ale TUTAJ możecie obejrzeć pokazy z dwóch ostatnich lat :)




Niedzielne treningi zaczynają się o 15.00. Ale wystarczy przyjechać jakieś 15 minut wcześniej, bo do przygotowania są tylko dwa konie - Natan i Lotnik.

Wszystko zaczyna się rozgrzewką.

Najpierw kilka okrążeń



Później skoki przez kozła



I kilka innych dziwnych ćwiczeń :)


Zwykle wszystko wygląda tak, że po tej ogólnej rozgrzewce (bieganie i skoki przez kozła) jedna osoba ćwiczy woltyżerkę na Lotku, jedna na Natanie, jedna na dużym Bobie (tak nazywamy naszego kozła...) a reszta robi różne ćwiczenia na kółkach itp.

Woltyżerka



Mam nadzieję, że będziecie na pokazie :)

/Marcyśka

niedziela, 29 marca 2015

Skoki na Natanie

Zawsze chciałam poskakać na Natanie. Jednak wydawało mi się to bardzo mało realne. W końcu to Natan. Jednak z czasem dużo rzeczy się zmieniło.

Najpierw w ogóle nie mogłam na nim jeździć. Kiedy p Bartek się zgodził (po czterech miesiącach mojego jęczenia) byłam przeszczęśliwa! Mimo to, że Natan strasznie się szarpał, miał mnie gdzieś i od czasu do czasu brykał, wiedziałam, że chcę na nim jeździć. Bez względu na wszystko.

Moje pierwsze jazdy na tym koniu nie były zbyt... imponujące? Nie wiem czy to odpowiednie słowo... Wyglądało to mniej więcej tak - jeździłam sobie na nim gdzieś z tyłu zastępu (Natan postanowił,  że w żadnym wypadku nie zamierza być pode mną czołowym), a na galop przesiadałam się na inne konie. No, może raz czy dwa zdarzyło mi się na nim zagalopować.Wtedy mogłam jeździć na nim tylko podczas jazd z panem Bartkiem.

Trwało to jakieś 3 miesiące.

Na początku marca zaczął mi wychodzić galop na nim. No, nie było to mistrzostwo, ale w końcu galopowałam na Natanie. Miesiąc później mogłam brać go też na jazdy z p Kasią. I jakoś mniej więcej wtedy skoczyłam na nim pierwszą przeszkodę.
Z kłusa. Była niewiele wyższa od cavaletki.
Ale to był mój pierwszy skok na Natanie.


Angela zrobiła mi wtedy to zdjęcie. Obstawiam, że widzieliście je już milion razy, moi przyjciele twierdzą, że jest wszędzie ;) No i mogą mieć rację, wrzucałam je wtedy gdzie tylko się dało, tak strasznie się cieszyłam z tego jednego skoku!

Kwiecień był dość... owocnym miesiącem? Pojechałam wtedy na swój pierwszy teren na Natanie. Był beznadziejny, ale następny zdecydowanie nie. Pamiętam, że po tym pierwszym trochę się podłamałam (Natan cały czas się szarpał, przeze mnie wszyscy nie galopowali...), ale na szczęście miałam wokół siebie ludzi, którzy we mnie wierzyli :)

Wiecie, to takie dziwne uczucie. Nieraz jak zamierzam coś zrobić i jestem niezwykle zdeterminowana, to mało kto wierzy, że mi się to uda, większość próbuje trochę ostudzić mój entuzjazm... A jak wszystko jest kompletnie do niczego, to Ci sami ludzie bardzo mnie wspierają i we mnie wierzą :)

Wracając do Natana. Jeśli chodzi o skoki, to przez dłuższy czas zupełnie nic się nie działo. W wakacje zdawałam BOJ, ale trenowałam na Mitrze i Bartku. W grudniu jechaliśmy pokaz mikołajkowy, więc nawet specjalnie nie było czasu o tym myśleć. No może darzyło się kilka małych rzeczy podobnych do tego ze zdjęcia, ale to wszystko z kłusa.

I miesiąc temu - pierwsze skoki na Natku z galopu. Trzy, małe, wysokości calavetki, ale w końcu z galopu :) Skakaliśmy takie małe rzeczy może dwa, lub trzy razy (w drugim tygodniu ferii).

A jak już wiecie (jeśli czytacie naszego bloga na bierząco), tydzień temu były moje urodziny. W końcu poskakaliśmy trochę więcej.

Ale wczoraj... To była chyba jedna z najlepszych jazd w moim życiu! W końcu skoczyłam coś, co można nazwać przeszkodą. Na początku jazdy pan Bartek poustawiał dużo drążków i kopert, które poskakaliśmy z kłusa, potem chwila galopu i podwyższenie przeszkód. Na początku w galopie miałam przejechać drążki i stacjonatę (ok 50 cm), a później kolejną, już bez drążków (ok.60 cm). Później chwila przerwy, wjechałam do środka, żeby odpocząć, w tym czasie galopowały inne osoby, a pan Bartek podwyższył obie stacjonaty (jedną do ok 70 cm, drugą trochę mniej i ustawił przed nią cavaletkę). Natan naprawdę cudownie skacze! Było mi na nim zdecydownie lepiej niż na Bartku. 

Ta jazda była naprawdę genialna! Strasznie się cieszę, że skakałam na Natanie i chciałabym robić to częściej. Po egzaminach gimnazjalnych miałam zacząć przygotowywać się do srebra, więc może...? :)
Mam trochę filmików ze skoków i wczoraj wieczorem postanowiłam je posklejać. Jednak nie mogę się zdecydować, która muzyka pasuje najbardziej. Jak macie czas, to obejżyjcie te filmiki, i napiszcie w komentarzu, która wersja najbardziej wam się podoba :) To tylko 3 minuty ;) Będę wdzięczna :)







sobota, 21 marca 2015

Urodziny i pierwszy dzień wiosny

Dzisiaj były moje urodziny. Nie mogłam się doczekać tego dnia - i słusznie, bo był cudowny, od samego rana :-) Obudziłam się około ósmej, ale zamiast wstać, spędziłam jakąś godzinę słuchając Beatlesów... W końcu się zebrałam, a po chwili przyszła Luśka. Ogarnęłam się do końca i pojechałyśmy do stajni.

Kiedy byłyśmy na miejscu poszłyśmy odnieść rzeczy do kuchni, po czym zajęłyśmy się poszukiwaniem pani Kasi (ma urodziny w tym samym dniu co ja). Niestety okazało się, że dzisiaj w ogóle jej nie ma, Trochę się zmartwiłyśmy. Nie za bardzo wiedziałyśmy co mamy ze sobą zrobić, bo wszyscy byli w terenie. Wpadłyśmy na "genialny" pomysł, aby wyjść im naprzeciw. Poszłyśmy więc w kierunku jaskini, jednak przez dłuższy czas nikt nie nadjeżdżał. Wróciłyśmy do stajni i okazało się, że przyjechali drugą stroną... Przywitałyśmy się z panem Bartkiem, złożył mi życzenia i ustalilismy że o 13 pojedziemy w teren.

Jakiś czas później spotkałyśmy Maję Waleczną, chwilę pogadałyśmy, po czym dostałam od niej i od Luśki prezenty :) Miałyśmy z Lusią jeszcze sporo czasu do naszej jazdy, więc zdecydowałyśmy, że przejdziemy się z Mają na spacer. Była cudowna pogoda, więc naprawdę fajnie się chodziło i gadało. Dawno nie spotykałyśmy się wszystkie we trójkę, a bardzo nam tego brakowało. Miałyśmy mnóstwo tematów do rozmów więc spacer zajął nam sporo czasu.

Kiedy wróciłyśmy do stajni okazało się, że mamy osiodłać jeszcze Bartka i Łubina. Szybko nam to poszło, chociaż Bartek jak zwykle miał jakieś problemy. Szarpał się itp.
Przyniosłyśmy z siodlarni kaski i pudełka. Wszyscy wrócili z terenu. Wzięłam od pana Bartka Natana, Lusia Łasego, no i pojechaliśmy :-)

Teren uważam za bardzo udany, Natan całkiem fajnie się zachowywał. Cieszy mnie to, bo nie byłam na nim w terenie jakieś pół roku, a podczas ostatniego zachowywał się naprawdę okropnie. Nie galopowaliśmy, ale mam nadzieję, że niedługo to nadrobimy ;-)

A na jeździe było już naprawdę cudownie! Dalej jeździłam na Natku, Luśka przesiadła się na Łubina, Zuza tradycyjnie wzięła Mitrę, a Karolina Sorayę. Na początku poprosiłyśmy pana Bartka o skoki no i się zgodził! Skoki na Natanie naprawdę są super :D Kocham tego konia, dzisiaj naprawdę się starał :-) Ta jazda to jedna z moich najlepszych, jeśli nie najlepsza... ;-)

Po jeździe dostałam prezent od Karoliny i Zuzy - Natan w końcu ma czerwone nauszniki! Strasznie się ucieszyłam, bo nigdzie nie mogłam znaleźć takich w odpowiednim rozmiarze - a te pasowały idealnie :)
Powłóczyłyśmy się trochę po stajni, po czym zamówiłysmy pizzę i pojechałyśmy we czwórkę do Karoliny, gdzie zjadłyśmy jeden z lepszych tortów jakie w życiu jadłam :)

To był wspaniały dzień, to niesamowite mieć wokół siebie tyle cudownych przyjaciół!

niedziela, 8 marca 2015

Wczorajsza jazda



Dziś Dzień Kobiet, więc życzę wszystkim koniarom wszystkiego najlepszego :)




Wczoraj przyjechałam do stadniny chwilę przed siodłaniem, Angelika i Marcelina już były. Lonżowały  z Joaśką Gordona. Gdy go wylonżowały, razem poszłyśmy na górę osiodłać konie. Ja osiodłałam Bartka, razem z Joaśką, a dziewczyny Łubina i Natana. Zeszłyśmy na dół. Bartek i Natan zachowywali się dosyć nerwowo. Pan Bartek nam powiedział, że ostatnio zrzucili osoby na jeździe. Więc rozsądnie obie założyłyśmy pudełka. Na początku Bartek coś odwalił i zaczął podskakiwać w miejscu, a Natan bryknął i strzelił barana. Pan Bartek oświadczył, że dzisiaj nie będziemy galopować. Nie miałyśmy nic przeciwko temu, ponieważ i tak nie czułyśmy się pewnie na koniach. Kłusowaliśmy... Bartek próbował trochę galopować, ale poza tym nic złego nie zrobił..... do czasu gdy Natan zaczął wierzgać i brykać, ogólnie koniom coś odwaliło. Wtedy Bartek upatrzył sobie miejsce przy barierce i zaczęł wierzgać i podskakiwać w miejscu. Naszczęście nie spadłam. Ale Angelika i dziewczynka która z nami jeździła tak. Nie spadłyśmy tylko ja i Marcelina, ale nikomu nic się nie stało. Potem jazda toczyła się dalej już bez szaleństw. Po jeździe była druga, na którą został Bartek i Łubin. Pożegnałyśmy się z Angelą i szybko pobiegłysmy rozsiodłać Natana, żeby jak najszybciej pobiec do namiotu na woltyżerkę z Joaśką. Najpierw ćwiczyła Joaśka, potem ja, a na końcu Marcelina, i drugi raz tak samo. Było super :)

Zauważyłam w namiocie nowy sprzęt. Pan Bartek powiedział, że to krążki do ćwiczeń, które będziemy robić na woltyżerce. Pozwolił mi na nich poćwiczyć. Są naprawdę fajne :) Po odniesieniu sprzętu pobiegłyśmy znowu do namiotu, żeby "poćwiczyć" na krążkach. Podczas "ćwiczeń" zauważyłyśmy, że kot wszedł do namiotu, ale bardzo dziwnie szedł, trochę tak jakby kulał. Ja go pilnowałam, a Marcelina pobiegła powiedzieć o tym p.Kasi.Pani Kasia kazał nam go zanieść do Pani Grażyny, dowiedziałyśmy się od niej, że był odrobaczany i strasznie boli go brzuch, więc dlatego ledwo chodzi. Ucieszyłyśmy się, że nie kuleje, ale było nam go żal.

Potem poszłyśmy do kuchni i mój tata po nas przyjechał :)

To nie była zwykła jazda, ale i tak było fajnie :)

A tu zdjęcia z ostatniego dnia warsztatów, tez na Brartku:





Uszy Natana weszły w kadr xD